Jeszcze przed wymyśleniem tego, by ostatecznym rozrachunkiem w piłkarskich meczach pucharowych były serie rzutów karnych, o awansie do kolejnej fazy decydował rzut monetą. Tak do finału Pucharu Zdobywców Pucharów awansował Górnik Zabrze.
Kapitalny sezon 1969/1970 w wykonaniu Górnika Zabrze zatrzymał się na chwilę w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Wcześniej klub ze Śląska wyeliminował Olympiakos Pireus, Glasgow Rangers i Lewski Sofia.
W półfinale przyszło jednak zmierzyć się z Romą. W pierwszym spotkaniu w stolicy Włoch padł remis 1:1. Był to świetny wynik dla Polaków, którzy uchodzili za delikatnego faworyta w rewanżu. Jednak Włosi pod wodzą Helenio Herrery, byli bardzo mocnym zespołem.
Po 90 minutach meczu na Śląsku było 1:1, co powodowało wejście do dogrywki. W niej wynik uległ zmianie i było 2:2. W tamtych czasach do bramek na wyjeździe nie wliczały się jeszcze gole zdobyte w dodatkowym czasie gry, co obecnie premiowałoby Włochów. Toteż trzeba było innego rozwiązania, by wyłonić zespół, który awansuje do finału.
Decydował o tym trzeci mecz na terenie neutralnym. Wybrano nim Strasbourg. W trakcie spotkania dwukrotnie na stadionie gasło światło, co tylko podnosiło dodatkowo ciśnienie, a delegat poinformował, że trzecia awaria będzie skutkowała przerwaniem meczu. Zespół z naszego kraju na prowadzenie wyprowadził Włodzimierz Lubański. W drugiej części wyrównał z rzutu karnego Fabio Capello.
Trzeci mecz również zakończył się remisem, dlatego o awansie miał zadecydować rzut monetą. „Górnicy” mieli już za sobą taką sytuację, która jednak nie skończyła się dla nich pomyślnie, gdy w 1964 roku rzut monetą wyeliminował ich z Pucharu Europy, kosztem Dukli Praga.
Tym razem wszystko było w rękach sędziego, Rogera Machiny. Gdy kapitan Górnika, Stanisław Oślizło podjął decyzję co wybiera, a francuski arbiter podrzucił monetę, niemal cały zespół wpadł w prawdziwą ekstazę, ciesząc się ze szczęśliwego trafu, który dał awans do finału.